„Trzeba nam stanąć odważnie w prawdzie, pomimo rozkrzyczanych i wulgarnych zwolenników cywilizacji śmierci, i odkryć na nowo sens i wartość ludzkiego życia i cierpienia” – mówił ks. prałat Józef Kubalewski. W bydgoskim Sanktuarium Nowych Męczenników wspominano 81. rocznicę pierwszej masowej deportacji Polaków na Syberię.
Proboszcz parafii Świętych Polskich Braci Męczenników przypomniał, że od zimy 1940 roku do pierwszej połowy 1941 roku władze sowieckie przeprowadziły cztery masowe deportacje ludności, obejmujące ponad milion obywateli polskich. – Dopiero w niepodległej Polsce, po przemianach ustrojowych, które dokonały się w 1989 roku, możemy, nie bez przeszkód i trudności, mówić i pisać o Sybirakach, ludziach, naszych rodakach, którzy nagle i niespodziewanie, bezprawnie i brutalnie zostali wypędzeni z rodzinnych domów na Kresach Rzeczypospolitej – przypomniał celebrans.
Ksiądz prałat Józef Kubalewski podkreślił, że taki właśnie staje się świat, gdy próbuje żyć bez Boga, gdy lekceważy Boże prawa, prawa natury i profanuje największe świętości – w tym świętość każdego ludzkiego życia – od poczęcia aż do naturalnej śmierci. – Trzeba nam stanąć odważnie w prawdzie, pomimo rozkrzyczanych i wulgarnych zwolenników cywilizacji śmierci, i odkryć na nowo sens i wartość ludzkiego życia i cierpienia. Bo dramatyczna, ale pełna bohaterskiej godności historia waszego życia i cierpienia jest najwspanialszym przykładem, jak na nieludzkiej ziemi i w nieludzkich warunkach można być i pozostać dobrym i szlachetnym człowiekiem – mówił.
Prezes zarządu Oddziału Związku Sybiraków w Bydgoszczy podkreślił, że był to początek wielkiej akcji kolejnych wysiedleń Polaków w głąb Związku Radzieckiego. – Jej celem była sowietyzacja okupowanych terenów. Pozbawienie narodu polskiego jego elity intelektualnej. Uczynienie z narodu masy niezdolnej do odrodzenia państwowości polskiej. Wykreślenie raz na zawsze Polski z mapy Europy – powiedział, dodając, że w transportach znaleźli się członkowie rodzin elity polskiej.
W każdym wagonie lokowano około 40 osób. Ryglowano drzwi, a na zewnątrz czuwały uzbrojone straże. Kilkutygodniowej podróży – przy braku warunków higieny osobistej, opieki medycznej, żywności, szczególnie dla niemowląt, dzieci i chorych – wielu nie wytrzymywało. – Rzadko gdzie zachowała się mogiła czy inny znak pochówku. To, co jeszcze istnieje, to nasza pamięć i modlitwa za tych, którzy umierali z głodu, wyczerpania, bez duszpasterskiej posługi, często w samotności – zakończył Mirosław Myśliński.
Tekst: Marcin Jarzembowski
Zdjęcia: Tadeusz Pikul